Od dawna marzyły się nam dwie rzeczy. Pierwsza – odwiedzić Sri Lankę. Druga – podróż tuk-tukiem. Sri Lanka była o wyciągnięcie ręki podczas naszej podróży dokoła świata, ale wówczas, na początku 2009 roku nasiliły się działania zbrojne w ostatniej fazie wojny domowej w tym kraju (o tym później). Potem pojawiło się jeszcze kilka okazji ale nic z tego finalnie nie wyszło. A tuk tuk? No cóż, prawdę mówiąc w czasach, gdy nie mięliśmy jeszcze dzieci i mogliśmy jeździć motorami, któż by sobie zawracał na poważnie głowę trzecim kołem? Wraz z Zosią pojawił się w naszym życiu kamper-budka i od tego czasu tylko w tej konfiguracji zwiedzaliśmy świat.
Tej jesieni zrobiliśmy jednak kolejną przymiarkę do starych tematów i wreszcie udało się! Do ostatniej chwili nie było pewności, czy z powodu pandemii nie odwołają lotów na Sri Lankę. Kolejne zadanie to wyciągnąć na tak długi czas ze szkoły Zosię, świeżo upieczoną pierwszoklasistkę. Dlatego wyjazd ustalamy na grudzień – luty tak, aby skonsumować jak największą ilość ferii i świąt. Do tego doszedł jeszcze lockdown szkolny i suma summarum nieobecności nie będzie aż tak dużo.
Po dziesięciu godzinach lotu o piątej rano na lotnisku w Colombo przylatujących wita salut wodny i parada tancerzy towarzysząca nam przez całe lotnisko. To pierwszy samolot z Polski od dwóch lat, gdy z powodu pandemii wyspa pozostawała zamknięta dla obcokrajowców. W ten sposób Lankijczycy świętują powrót turystów. Scena jest jednak dość absurdalna: półprzytomni, oszołomieni podróżni człapią w takt uderzeń bębenków do kontroli paszportowej.
W miasteczku Negombo, niedaleko lotniska, czeka na nas wynajęty tuk-tuk. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z pierwotnego planu kupowania własnego, bo byłoby to bardzo skomplikowane formalnie a dodatkowo podaż tuk-tuków jest bardzo mała ponieważ od paru lat rząd zakazał ich importu z Indii. Zanim ruszymy musimy wyrobić lokalne prawa jazdy (międzynarodowe nie wystarczają a podobno policja potrafi się przyczepić). Pierwsza próbna jazda idzie Bartkowi płynnie, motocyklowe doświadczenie okazuje się bardzo przydatne: trzeba operować sprzęgłem, tyle że biegi zmienia się lewą ręką. Gaz standardowo w prawej manetce, hamulec tylko w prawej nodze. Cudaczne jest natomiast cofanie, które wymaga – za przeproszeniem – podniesienia drążka pomiędzy nogami.
Pozostaje jeszcze upchnąć w naszej zielonej rakiecie czteroosobową rodzinę i bagaże. Zabraliśmy ze sobą fotelik samochodowy z nadzieją, że da się go zainstalować w środku, co bardzo ułatwiłoby przemieszczanie się z Jasiem. Trudno uwierzyć, ale tuk-tuk okazuje się idealnym wehikułem rodzinnym. Bagaże ściskamy na półeczce za tylnym siedzeniem (na szczęście w naszym modelu nie było w tym miejscu pokaźnego sound – systemu jak w wielu innych egzemplarzach), fotelik o dziwo zmieścił się bez problemu i zostało jeszcze miejsce dla dwóch pasażerów. Wyprosiliśmy też bagażnik dachowy na który wrzucamy wózek Janka.
Misie zapakowane! Ruszamy!
C.d.n.