Zaczynamy podróż z pewnym poślizgiem bo wypadek motocyklowy trochę pokrzyżował nam plany. Tego wyjazdu w ogóle początkowo nie nazywaliśmy afrykańskim. Planowaliśmy tylko grzecznie przezimować w Maroku i Saharze Zachodniej.
Z planów wyszło tyle, że po przejechaniu Maroka, Sahary Zachodniej, Mauretanii, Senegalu i Gambii znaleźliśmy się nie wiadomo kiedy w Gwinei Bissau. Dopiero tu zawróciliśmy, żeby zdążyć wrócić do pracy zaczynającej się w maju. Odkąd pojawiła się Zośka nasze podróże zaczęły mieć powtarzalny terminarz: wyjazd jesienią gdy w Polsce robi się chłodno, powrót w maju żeby zobaczyć się z rodziną, spędzić wiosnę i lato w naszym kraju a przy tym trochę popracować. Jesienią, gdy bociany zaczynają odlatywać my też pakujemy walizki i udajemy się tam, gdzie ciepło. Tak będziemy mogli funkcjonować do czasu, gdy Zosia pójdzie do szkoły. Staramy się jednak jeszcze za dużo o tym nie myśleć, w końcu to dopiero za dwa lata.