Od rana zapychamy po górach, chłopaki zabrali najcięższe manele Podgóra, więc daje radę iść. Wreszcie schodzimy do doliny. Przed nami wyrastają jurty. Zaczyna padać, więc zapraszają nas do środka. Wjeżdża poczęstunek: sutej czaj (herbata z solą i masłem z jaka, o dziwo dobre), kyrt (twarde, kwaskowe serowe kulki – powiedzmy dla smakoszy), borcuk (smażone pierożki, czerstwawe), żółty ser, cukierki. Jurta jest obszerna, trudno uwierzyć, ile narodu może się w niej zmieścić. Weszła nasza dziewiątka, gospodarzy gdzieś pięcioro plus chmara bachorków i jest dużo miejsca. Ponoć mongolskie jurty są mniejsze, a ta jest kazachska. Bogata rodzinka, w kącie nawet wypatrzeliśmy kamerę. Mamy szczęście, mówią po rosyjsku, więc jest szansa na coś więcej niż tylko kiwanie głowami i głupkowate uśmiechy. Gospodarz jest zachwycony Jacka lornetką, chce ją koniecznie kupić. Niestety, nie da rady, bo to prezent-pamiątka. Bardzo go to zmartwiło, bo przez taką fajną lornetkę mógłby wypatrywać swoje bydło. Ale Chewbacca i Ewa zabrali monokla, do którego nie są tak przywiązani, więc postanawiamy ubić interes: wymienimy monokla za ser. Machnioim? Zgoda. Monokl przechodzi na wyposarzenie jurty, a my dostajermy wielką bryłę jeszcze ciepłego, białego sera, takiego jakby zakopiańskiego buncu. Wieczorem ucztujemy. Pychota, dobry biznes!