I jak tu cokolwiek planować?

Po wjeździe do Kazachstanu postanawiamy, że następnego dnia wstaniemy z samego rana, przejedziemy pustynię „na jeden strzał” i wieczorem dotrzemy do Aralska. Zrobimy tylko wcześniej szybkie zakupy na drogę w pobliskim miasteczku Chromtau.

Bartek kupuje, a ja przy motorach prowadzę standardową konwersację z miejscowymi: skąd, dokąd, ile kosztowały motory, jaka maksymalna prędkość, ile palą na 100km, pojemność baku i czy się nie psuje. I tu uwaga nowość: w Kazachstanie dochodzi jeszcze jedno obowiązkowe pytanie: czy jesteśmy małżeństwem i ile mamy dzieci. W pewnym momencie słyszę:
– Nie mogłem uwierzyć, ale tak znajomo brzmiał twój akcent, patrzę na tablice rejestracyjne –  to naprawdę Polacy!
Moje zdumienie jest jeszcze większe. Co w małym, pustynnym miasteczku w Kazachstanie robi Polak?

I tyle było z naszego ambitnego planu dotarcia tego dnia do Aralska. Oczywiście tego dnia nigdzie dalej nie ruszamy.
Ojciec Piotr Kluza mieszka w Kazachstanie już od pięciu lat, z czego dwa lata w Chromtau. Nie jest łatwo, katolicyzm w Chromatau to religia trzeciej kategorii, hen daleko po islamie i prawosławiu. Wiernych garstka, ale entuzjazmem i zaangażowaniem o. Piotr nadrabia braki ilościowo-organizacyjne. Właśnie otrzymał zezwolenie na wybudowanie w mieście prawdziwego kościoła. Wielki sukces, którego nie udawało się osiągnąć przez lata.
– Jest tylko jedno zastrzeżenie, wieża nie może być wyższa niż meczet i cerkiew. I cmentarz muszę uporządkować… – opowiada o. Piotr.

Bo pustynne Chromtau to dziwne miejsce. Jak sama nazwa wskazuje, powstało z powodu kopalni chromu. Istnieje niespełna 50 lat, dawniej było obozem pracy. Ludzie ginęli w kopalniach, chowano ich obok miejsca, gdzie wkrótce powstanie polski kościół. Władze Chromtau dały się przekonać, że kościół to lepsze sąsiedztwo dla cmentarza niż supermarket, który pierwotnie zamierzano tu wybudować.

EEDSC_0181
pomnik trzech niepijących w Chromtau. „Bo stoją tak wysoko, ze nikt im nie może polać”…

Mimo że Chromtau zajmuje drugie miejsce na świecie pod względem wydobycia rudy, mieszkańcy niewiele z tego mają. Dawniej pieniądze przejmował Związek Radziecki, dziś natomiast prywatni inwestorzy, o których mało co wiadomo. Nikt nie inwestuje w rozwój miasta. Odwiedzamy rodzinę pracującą od lat w kopalni. Jurij pracuje przy wydobyciu, a jego żona Tatiana kontroluje pod ziemią jakość wydobywanej rudy. Codziennie zjeżdżają 700 m pod ziemię na wiele godzin.
– Wszyscy tu z jednej strony chcemy pracować w kopalni, a z drugiej strony boimy się. Masz dobrą  pracę, ale nigdy nie wiesz, czy wyjdziesz na zewnątrz. Kiedyś moja winda urwała się, musiałam długo czekać na ratunek. Myślałam, że już po mnie – wspomina Tatiana. Rodzinie wiedzie się w miarę dobrze, ale cena dostatku jest wysoka. Do wszystkiego dochodzi jeszcze problem radioaktywności chromu.

EEDSC_0190
blok w Chromtau

Losy mieszkańców Chromtau są dziwne i poplątane. Jak na przykład Babci Katii. Historia, jakich z pewnością wiele, ale gdy opowiada ją ktoś, kto siedzi obok ciebie, robi mocne wrażenie. Babcia Katia, energiczna i dowcipna osiemdziesięciolatka, jest rodowitą Niemką, urodzoną na Ukrainie, gdzie jej przodkowie zostali ściągnięci do pracy za czasów carycy Katarzyny. W czasie II wojny ich ziemię zajęli Niemcy. Potem znów trafili w ręce Rosjan, którzy zesłali Babcię Katię i jej rodzinę do Kazachstanu. Aby zapobiec rozdzieleniu, wszyscy razem w kilkudziesięciostopniowym mrozie wysiedli na jakiejś zapomnianej stacyjce, w wiosce, która stała w miejscu dzisiejszego Chromtau.
– Nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, nie znaliśmy języka. Upiorne zimno, głód, a my gnieździliśmy się w  lodowatej ziemiance – wspomina.
Przetrwali. Po 90 roku brat Babci Kati wyjechał do Niemiec.
– A Wy? Nie chcieliście przeprowadzić się na zachód? Znacie jeszcze niemiecki? – pytamy.
– Odwiedziłam brata. Po niemiecku pamiętam wszystko. Ale nie chciałabym tam mieszkać. Nie dla mnie. Tam jak w więzieniu, każdy się zamyka w swoim świecie i wszystko musi być z góry ustalone. Tu, gdy ktoś przyjdzie z niezapowiedzianą wizytą, jest zawsze mile widziany, od raz ugościmy go, czym kto ma. A w Niemczech? Powiedzą ci, że przyszedłeś bez zapowiedzi, więc oni są nieprzygotowani. A przecież tyle wszystkiego mają…

Ojciec Piotr chce zostać w Chromtau, zrealizować swoje marzenie – wybudować w miasteczku kościół z prawdziwego zdarzenia. W międzyczasie pomaga miejscowym przy codziennych pracach, organizuje obozy dla dzieci, uczy. Obserwujemy „misję” w romantycznym, niemal idealnym wydaniu, pod opieką właściwego człowieka na właściwym miejscu.

EEDSC_0193
ulica w Chromtau
EEDSC_0172
Kaplica o. Piotra, przed wejściem Babcia Katia i Tatiana
EEDSC_0169
kazanie
EEDSC_0177
Tu, przy cmentarzu, nieopodal meczetu, powstanie kościół
EEDSC_0201
Pożegnalna fotka – o. Piotrze, bardzo dziękujemy za cudowną gościnę!

You may also like...

1 Comment

  1. No cóż, jak już niejeden przypadek pokazał, świat jest naprawdę mały więc i rodaków można spotkać wszędzie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.