Cel – Barranca del Cobre, czyli Kanion Miedziany na północy Meksyku. Ma być wysoko i znacznie chłodniej, więc po kalifornijskich upałach szykuje się za przeproszeniem „dobra zmiana”.

Jak zwykle Bartek zaplanował dojazd do celu małą szutrową drogą wiodącą przez Sierra Madre Occidental, z ładnego kolonialnego miasteczka Alamos do Bahuichivo. Lecz w Alamos właściciel rancza-kempingu, na którym postawiliśmy naszą budkę, odradza tę drogę. Twierdzi, że ponieważ to pogranicze dwóch stanów (Sonora i Chihuahua), to żadna władza nie pilnuje tam porządku, tereny kontroluje kartel, jest wiele plantacji marihuany i lepiej nie ryzykować. Wobec tego stanowczo odmawiam przejechania tą trasą, więc możecie sobie wyobrazić rozczarowanie Bartka. Argument „Zośka” przeważa i znajdujemy kompromis: do Kanionu wjedziemy od północy (a nie od południa jak pierwotnie planowaliśmy), okrężną ale również szutrową drogę przez wioski Quiriego i Rosario. Ta podobno jest bezpieczna. Mimo to cały czas zerkam przez okno wypatrując na wszelki wypadek nie wiadomo czego.

– Weź się uspokój.

– Przecież nic nie mówię.

– Ale widzę że jesteś przerażona.

– Nie przerażona tylko trochę z a n i e p o k o j o n a.

– Uhm, podobnie z a n i e p o k o j o n a byłaś ostatnio w Afganistanie.

– O zobacz, widziałeś tę kapliczkę przy drodze? Z Santisima Muerte, Świętą Śmiercią, symbolem członków kartelu?

– Masz zwidy, tam była Matka Boska. Chcesz zawrócić i sprawdzić?

Trasę przejeżdżamy w napiętej atmosferze ale oczywiście bez żadnych przygód. Noc spędzamy we wsi Cedros na podwórku spotkanego po drodze kowboja Don Rafaela. Zośka zostaje posadzona na konia, wnuk Dona Rafaela oprowadza ją po placu.

Kolonialne Alamos
Pierwszy raz na koniu

Jesteśmy w górach, na wysokości 2000m. Po drodze do Barranca del Cobre robimy jeszcze przystanek przy wodospadach Basaseachi. Wodospady robią wrażenie z góry, lecz to jeszcze nic w porównaniu z widokiem, jaki ukazuje się po zejściu 400m w dół do jego stóp. Otacza nas amfiteatr pionowych skał, huczy woda, migoczą tęcze. Bajka. Mimo że miejsce jest przepiękne turystów nie ma. O tej porze roku nikt nie przyjeżdża tu już na kemping, bo w nocy temperatura spada do kilku stopni. Po raz kolejny błogosławimy naszą ciepłą, przytulną budkę.

Wodospad Basaseachi
Wodospad Basaseachi
Wdospad Basaeachi

Owszem, w budce przyjemnie, ale brakuje ciepłej kąpieli. Co trzeba zrobić? Już niemal tradycyjnie musimy rozejrzeć się za gorącymi źródłami! Znajdujemy je 120km dalej, przed miejscowością W weekendy przyjeżdżają tu Meksykanie, ale w tygodniu pusto. Właściciel napełnia dla nas jeden z basenów. Samo Maguarichi górska osada, do której niebawem zostanie doprowadzona asfaltowa droga z powodu otwarcia w okolicy kopalni, wydaje nam się trochę dziwne. Pytamy jakiegoś mężczyznę o najbliższy sklepik i słowa nam grzęzną w gardle, gdy się do nas odwraca: cały obwieszony arsenałem broni. Mimo to instruuje nas jak gdyby nigdy nic gdzie kupić pieluchy. Potem mija nas jeszcze jakiś chłopaczek z karabinem. Ze znakami zapytania wracamy do gorących źródeł. Właściciel odpowiada tylko, żeby się nie przejmować i że tu jest bezpiecznie.

Droga do Maguarichi
Gorące źródła przed Maguarichi
Do czego służy nienapełniony basen
Za oknem budki deszcz, trzeba się czymś zająć…

W końcu dojeżdżamy do miasteczka Creel, turystycznego punktu obsługującego wycieczki do Kanionu. Porzucamy na dwa dni samochód żeby przejechać się słynnym pociągiem Chepe przecinającym góry Sierra Madre. Wysiadamy na stacji Divisadero. To jedyny punkt, gdzie pociąg ociera się o brzeg Kanionu. Stację otaczają stragany z jedzeniem i stoiska z pamiątkami sprzedawane przez Indian Tarahumara. Pół godziny spacerem dalej mieści się Centrum Rozrywki: najdłuższe na świecie zip-line, via ferraty, kolejka linowa, trasy zjazdowe dla rowerów. Projekt zakrojony na szeroką skalę, lecz zionie pustką. Może w wakacje ściąga tu więcej Meksykanów, natomiast zagranicznych turystów da się policzyć na placach jednej ręki (włączając nas). Ludzie z Europy przyjeżdżający do Meksyku na dwu-trzytygodniowe wakacje raczej nie dają rady zapuścić się tak daleko na północ, z kolei Amerykanie boją się. Pozostają wobec tego tylko lokalni turyści lub tacy, którzy tak jak my mają więcej czasu. To stanowczo za mało, żeby inwestycje zwróciły się. Powstaje pytanie po co one komu były? Projekt szpeci kanion, a co więcej  Indianie Tarahumara zbyt dużych korzyści z imprezy zdaje się nie czerpią (co najwyżej dostaną pieniądze ze sprzedaży pamiątek czy wynajęcia pokoju w hoteliku, paru innych zatrudniono przy obsłudze parku rozrywki, to wszystko).

Pociąg Chepe (Chihuahua-Pacificico)
Na stacji Indianki Tarahumara próbują sprzedawać pamiątki
Stacja Divisadero
Stacja Divisadero
Stacja Divisadero
Stacja Divisadero
Stacja Divisadero
Barranca del Cobre
Barranca del Cobre
Barranca del Cobre, idziemy na treking
Wbrew pozorom Barranca del Cobre nie jest bardzo stromy, na zboczach są gospodarstwa, nawet poletka kukurydzy
Barranca del Cobre
Barranca del Cobre, koniec trekingu, dochodzimy do dolnej stacji kolejki linowej. Na lunch placki z fioletowej kukurydzy z fasolą
Tortille z fioletowej kukurydzy
Kolejka linowa w Kanionie

Po powrocie do Creela objeżdżamy okolicę. Zamieszkujący te tereny Indianie Tarahumara żyli w dawniej w jaskiniach. Niektóre można zobaczyć do dziś, lecz są one już tylko atrakcją turystyczną, choć pewnie gdyby zapuścić się pieszo w głąb kanionu można by natknąć się jeszcze na ludzi żyjących wedle dawnych zwyczajów. Indianie Tarahumara słynęli też z niezwykłej wytrzymałości podczas biegu – w ten sposób polowali, ścigając zwierzynę przez setki kilometrów. Do dziś  kilka razy w roku organizowane są zawody biegowe, w tym także międzynarodowy ultramaraton w Urique. Indianie biegają w sandałach z rzemyków i podeszw wykonanych z opony samochodowej.  W wielu sklepikach widzieliśmy metry zużytych bieżników na sprzedaż. Na górze kanionu na takie obuwie jest teraz za zimno, za to gdy zjechaliśmy niżej rzeczywiście spotkaliśmy mężczyzn ubranych w tradycyjne stroje: sandały, białe spódniczki i rozkloszowane kolorowe koszulki. Jednak w okolicy Creela spotkanie z Indianami Tarahumara wywołuje mieszane uczucia. Są najbiedniejszymi mieszkańcami okolic, często żyją w nędzy, mają status obywateli drugiej kategorii na ich własnej ziemi. Po ulicach przemykają ubrane w szerokie spódnice kobiety próbujące sprzedawać pamiątki, ich dzieci proszą o peso. Turystyka wcale nie przynosi tyle zarobku, ile by się wydawało, wszystko zgarnia kilku bardziej obrotnych miejscowych przedsiębiorców. Bieda, nieufne spojrzenia, rzadkie uśmiechy. Nieraz nasza budka, w której życie wydałoby się pewnie wielu osobom warunkami spartańskimi, jest w porównaniu z ich domostwami niesamowitym luksusem.

Relaks nad jeziorem Arareko kilka km od Creela
Nad jeziorem Arareko
Poranek nad jeziorem Arareko. Klapki zostały na noc przed budką, rano Bartek wdepnął w chrupiący lód.
Skały Los Monjes, okolice Creela
Skały Los Monjes, okolice Creela
Skały Los Monjes, okolice Creela
Jaskinia Indian Tarahumara, okolice Creela
Jaskinia Indian Tarahumara niedaleko Creela. Dziś służy głównie jako sklepik z pamiątkami.
Skały Las Ranas (Żaby) w okolicy Creela
Misja San Ignacio
Indianki Tarahumara, okolice Creela
Okolice Creela
Gorące źródła Recowata, niedaleko Creela w dole jednej z odnóg Kanionu. Teoretycznie stromą drogą, która do nich prowadzi można tylko iść kilka kilometrów lub skorzystać z usługi podwózki kładem, ale że przyjechaliśmy późno stróż pozwolił nam zjechać budką i spędzić noc przy samych kąpieliskach
Śniadanie nad jedną z odnóg Kanionu niedaleko Creela
Zrzucanie kamyków do wody
Sesja fotograficzna „dla Babci”
Sesja fotograficzna „dla Babci”

Po dwóch tygodniach uznajemy, że dosyć już zmarzliśmy. Czas przenieść się na dno kanionu…

 

 

You may also like...

3 Comments

  1. Fantastycznie 🙂 Szerokości 🙂

  2. Marzę o tym by zwiedzić Meksyk, wierzę, że kiedyś mi się uda. Pozdrawiam.

  3. Chciałam tylko poinformować, że po przeczytaniu obu Waszych książek, czytam bloga i podróżuję z Wami 🙂 🙂 🙂

Skomentuj Cortina Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.