Gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. A więc patrzy sobie ten diabeł na nas i chichocze po cichu:

Dziesiątego października, równo w ostatni dzień pozwolenia na pobyt samochodu w Meksyku z językiem do pasa meldujemy się na gwatemalskiej granicy.  Po stronie meksykańskiej w dwadzieścia minut byliśmy „zrobieni” więc zadowoleni jedziemy do Gwatemalczyków.

A tu awaria systemu. Mijają godziny a system  milczy. Razem z nami czekają motocykliści amerykańscy i jeden Argentyńczyk na Harleyu. Amerykanie ciut zirytowani, mimo że to Argentyńczyk ma przechlapane najbardziej, bo dzień wcześniej kiblował po stronie meksykańskiej kiedy to  okazało się, że meksykańska kontrola celna nie pracuje w poniedziałki. Chłopak znosi to jednak ze stoickim spokojem człowieka, który już ponad rok jest w trasie.

My też jakoś specjalnie nie denerwujemy się. Grunt, że w porę opuściliśmy Meksyk. Zośka bawi się świetnie z dzieciakami pracowników granicy, wieczorem rozbijamy budkę na ogrodzonym pasie ziemi niczyjej i jest nawet przyjemnie, pewnie lepszego miejsca na nocleg i tak byśmy dziś nie znaleźli. Nawet nie wyprowadziło nas z równowagi przebicie koła o metalowy pręt podczas zjazdu z drogi na trawnik.

Znacznie przyjemniej jest mieć szklankę do połowy pełną zamiast do połowy pustą. I tego będziemy się trzymać.

Nie ma co robić, a tak to sobie przynajmniej Bartek pogrzebie w smochodzie.
Postój w wulkanizacji. Tu nazywa się to”pinchaza”
Prom w miejscowości Sayaxche, pierwszy dzień w Gwatemali
Na promie
Na promie
Niedawno wylała rzeka, Sayaxche

You may also like...

2 Comments

  1. Czytam wasz blog od samego początku i nie wiem co mam powiedzieć. Wiem!!! Kocham was!!!:)

    Pozdrowienia z Gemalto:)

    Jarek

  2. Właśnie zaczynam Was czytać. Od ukochanej Gwatemali. Liczę na naprawdę owocną lekturę i po pierwszym wpisie z Sayaxche już wiem, że warto było tu zajrzeć 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.