To nasze pierwsze święta w drodze z Zośką. Dla młodej będzie to już świadoma gwiazdka, więc chcemy, żeby dobrze się jej utrwaliła.
Na kilka dni przed Wigilią zatrzymujemy się w miasteczku Uruapan, światowej stolicy awokado. Trwają zbiory, z okolicznych plantacji zwożą tonami do skupu owoce. Kilogram wielkich bomb z mikropestką, które dojrzały na gałęzi a nie w kontenerze średnio po 20 peso (ok 4 zł). Zjadamy je pod wszystkimi postaciami: łyżką prosto do gardła, guacamole (pasta z dodatkiem kolendry, cebuli, soku z lemonki, chili serano i posiekanych pomidorów), nakładamy na kanapki, dodajemy do sałatek.
Uruapan słynie też z orzechów makadamia. Kupujemy paczkę w łupinach, bo cena była bardzo korzystna. W hotelu Bartek próbuje je rozłupać wszelkimi sposobami: wali końcem scyzoryka, wkłada pod szafkę, potem pod nogę łóżka. Sąsiadom z dołu pewnie już tynk leci z sufitu natomiast łupina makadamii ani drgnie. Ja w międzyczasie czytam sobie w internecie co to za roślina. Google złośliwie informuje, że makadamia charakteryzuje się wyjątkowo twardą i trudną do pokonania skorupą. Pech…
W miasteczku trwa przedświąteczna gorączka. Codziennie wieczorem przychodzimy na przystrojony rynek zjeść wyjątkowo smakowite tamale, czyli kukurydziane „balaski” z nadzieniem duszone w liściach kukurydzy. Do tego można zamówić kubek kompotu z tamarynowca.
A jak świętują Meksykanie? Najbardziej charakterystyczny zwyczaj to tak zwane posadas: od 16 do 24 grudnia ulicę przemierzają procesje, często przebrane, poszukujące miejsca dla Świętej Rodziny. W domu czy kościele, który danego dnia przyjmuje procesję, odbywa się poczęstunek, a dzieci rozbijają piniatę (glinianą kulę ozdobioną kolorowym papierem, w środku wypełnioną słodyczami. Dzieci walą w nią kijem tak długo, aż się rozpadnie i wylecą z niej cukierki. Piniatę rozbijają w Meksyku praktycznie przy wszelkich możliwych okazjach, zwłaszcza na urodzinach dzieci).
Do Meksyku przychodzi też Mikołaj. Na całym zocalo (głównym placu) rozstawiono prześliczniuśkie bałwanki, renifery i stajenki.
– Zośka, ten facet z brodą w czerwonym przynosi prezenty. Jak masz marzenie, musisz do niego podejść i powiedzieć, co byś chciała.
Zośka przerażona, ale przecież nie zmarnuje takiej okazji. Wczepiona w tatę, serce wali, ale wydusiła:
– Buenos dias… Aparat do robienia zdjęć… Taki mały dla dzieci… Poproszę.
Hmmm. Szukaliście kiedyś na meksykańskiej prowincji aparatu dla dzieci? Powodzenia. Ale Mikołaj stanął na rzęsach i spełnił marzenie. Teraz zadanie bojowe numer dwa, czyli odbiór zamówienia. Prezent ląduje w worku z poszewki od poduszki przewiązanej czerwonym sznurkiem, mama biegnie z pakunkiem na plac aby uzgodnić z Mikołajem uroczyste wręczenie daru. W tym czasie tata spaceruje z grzeczną córką i rozglądają się czy przypadkiem nie spotkają jeszcze raz tego Mikołaja. Nagle Zośka staje i zastyga. Tak właśnie wygląda ktoś, kogo wryło w ziemię.
– Tam jest… – pokazuje.
Znowu strach jak diabli, ale łapie worek i w nogi.
Dla rodziców też Mikołaj coś przyniósł: bawełniane zasłonki do budki utkane tradycyjnymi metodami.
Wigilijny wieczór chcemy spędzić w plenerze. Zjeżdżamy trochę z gór żeby wieczorem nie zrobiło się za zimno. Udało się zmontować przenośną choinkę, zamiast pierników gwiazdki z tortilli wycinane klockiem Zośki. Przed odjazdem z Uruapanu odwiedzamy jeszcze niesamowity park z gigantycznym źródłem, które wybija w środku miasta. W środku parku hodowla pstrąga, który będzie dziś pełnił obowiązki karpia. Długo kluczymy, ale znajdujemy w końcu swoją „posadę”…
Z opóźnieniem ale zdrowych i wesołych świąt życzymy 🙂
Śledzę Wasze podróże chyba od 2008 albo od 2009, już nie pamiętam. Jestem zachwycona zdjęciami i relacją. Zosia widać, że bardzo radosna i rezolutna, ma przepiękny uśmiech, rośnie jak na drożdżach. Szerokiej drogi.