Środek Meksyku, w szczególności dystrykty otaczające miasto Meksyk (takie jak Michoacan, Guanajuato czy Queretaro) słyną z urokliwych postkolonialnych miasteczek. Z reguły są położone wysoko, około 2000 npm, gdyż powstały jako zaplecze hiszpańskich kopalni. W każdym piękna katedra, plac (zocalo), stare drzewa, piękne hacjendy. Jedno ładniejsze od drugiego, każde stara się otrzymać status tzw. pueblo magico, czyli włączyć się do rządowego programu pozwalającego zasilić ratusz subwencjami na rozwój lokalnej kultury i konserwację architektury. Trwa tu w związku z tym swoisty konkurs piękności. Wszystkich tych perełek odwiedzić nie sposób a i my nie mamy za bardzo „miejskich” dusz, wybraliśmy więc sobie kilka na naszej trasie aby doznać kolonialnego klimatu.
Taki fotograficzny przegląd kilku miasteczek, w których się zatrzymaliśmy.
Pierwsze – Patzcuaro. Główna atrakcja to wycieczka łódką na wysepkę na środku jeziora:
Kolejny postój to Guanayuato. Chyba nasze ulubione miasto. Spore, położone na wielu wzgórzach, pod którymi z latach 50-ątych wykopano tunele aby ułatwić poruszanie się po centrum. Tuneli jest teraz 33 i na prawdę można dzięki nim sprawnie poruszać się po mieście.
Ostatnie miasteczko na naszej kolonialnej trasie to słynne San Miguel de Allende. Uważane za najpiękniejsze, najbardziej zadbane w okolicy itp itd, dla nas było trochę sztuczne. Większość mieszkańców stanowią Amerykanie, którzy wykupili tu rezydencje. Odnowili kamienice, pootwierali kawiarnie i galerie sztuki różnorodnej. Ładne to, ale hmm… mało meksykańskie. Może zresztą nasze oczy przyzwyczaiły się już po prostu przez ostatnie tygodnie do miejskich pocztówkowych widoków i skończył nam się zapał do szwendania się po urokliwych ulicach. Postanawiamy zmienić niego otoczenie, co w Meksyku nie jest trudne, tyle tu różnych atrakcji na każdym kroku…