Mieszkańcy na swoją stolicę nie mówią Miasto Meksyk, ale „De-efe”, od dawnej nazwy Districto Federal. Moloch, jedna z największych aglomeracji świata. Jeszcze zanim wjechaliśmy do miasta uderzył w nas zatykający smog. Aby ograniczyć korki i spaliny wprowadzono przepis, że w jedne dni mogą przemieszczać się tylko pojazdy z rejestracją parzystą a w inne z nieparzystą. W zasadzie nikt tego nie egzekwuje, chyba że trafi się na nieostrożnego turystę, a gdy do tego ma on rejestrację amerykańską to żadne szanujący się policjant nie powinien przepuścić takiej szansy. Na ratunek przychodzi nam Zosia, która budzi się i zaczyna wyć w niebogłosy, czym zniechęca stróżów prawa do dalszej konwersacji i w końcu puszczają nas wolno.

 Jedziemy szybką drogą, nad nami przemyka wagonik nadziemnej kolejki linowej. Jak się potem dowiemy to nie żadna turystyczna atrakcja, ale rozwiązanie transportu publicznego mające za zadanie ominąć niebezpieczną dzielnicę.

Duże miasta nie są naszym ulubionym punktem podróży, ale tym razem mamy odwiedzić dawną znajomą Sarę. Poznawanie miasta z kimś, kto żył tu od urodzenia to zupełnie inna jakość. Katedry i muzea zaliczamy sobie na własną rękę, natomiast z Sarą włóczymy się po ulubionych miejscówkach meksykańskich studentów, kultowych knajpach, uczymy się lokalnego slangu. Gdyby nie Sara pewnie ucieklibyśmy z DF po dwóch dniach, a tymczasem tydzień minął nie wiadomo kiedy.

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.