Zanim przejdziemy do tego, jaki on jest, powiemy, jak się go je. Otóż w Rosji chleb spożywają absolutnie do wszystkiego. Chlebem zagryza się nawet ziemniaki. Gdy w stołowej (tutejszy odpowiednik baru mlecznego, między 11.00 a 16.00 można tu zjeść całkiem smacznie i niedrogo) zamawiamy jakieś danie, pani zawsze spyta: skolko chleba nada? Nie pyta, czy chcemy chleb, gdyż to jest przecież oczywiste, tylko ile potrzebujemy. Jeśli odpowiadamy, że dziękujemy, wnioskują, że najwyraźniej nie zrozumieliśmy pytania. Nieraz w takiej sytuacji przynoszą specjalnie bochenek, żeby zobrazować swoje słowa. Kapitulujemy i kończy się na tym, że zagryzamy chlebem porcję pierogów.
Rosyjski powszedni jest kwadratowy, pszeniczny, ciemniejszy od bułki, choć bez przesady. Pierwsza okazja do przyjrzenia się takiemu chlebkowi trafiła się jeszcze przed wjazdem na Ural, gdy gościliśmy u Aleksieja. Na wieść, że po drodze odwiedzamy piekarnie, Siergiej, brat Aleksieja, ożywia się:
– Przecież ja mam tu w mieście piekarnię!
Pech chciał, że w sobotę i niedzielę chleba nie piekli. Kończy się tylko na upominku w postaci bochenka na drogę.

Bliskie spotkanie z chlebem następuje w Orsku, tuż przed wjazdem do Kazachstanu. Pytamy panie w sklepie, gdzie pieką rosyjski chleb. Pokazujemy na półkę, o jaki nam chodzi.
– Przecież to nie jest chleb rosyjski, tylko orski – dziwią się kobiety.
– Jak to? Od miesiąca jedziemy przez Rosję i wszędzie jedliśmy właśnie taki.
– Niemożliwe, to jest chleb orski.
– W porządku, w takim razie gdzie mieści się piekarnia orskiego chleba?
– Tam, na sąsiedniej ulicy.

Traf chciał, że hotelik, w którym się zatrzymaliśmy tego dnia, mieści się pięć minut spacerkiem od piekarni. Dziewczyna z piekarni radzi przyjść następnego dnia o 9.00, gdy będzie szef i kiedy pieką chleb.
Rano spotykamy pana Tigrana Ctepanowicza. Przez chwilę waha się, czy nas wpuścić tłumacząc, że u niego dopiero będzie remont, ale w końcu ustępuje.
Tigran Ctepanowicz jest Ormianinem. W Erewaniu był bankowcem, ale nie podobało mu się to zajęcie. Od 10 lat prowadzi biznes w Orsku. Specjalnością piekarni jest więc ormiański lawasz – ogromna płachta wypiekana bez użycia drożdży.
Ale pieką tu też chleb rosyjski.
– Teraz ma prostokątny kształt, gdyż piecze się go w takich formach. Ale pierwotnie wszędzie chleb był okrągły – wyjaśnia pokazując bochenek, który zajadamy od miesiąca.
– To jest przecież chleb orski – próbujemy zabłysnąć.
– Jaki znów chleb orski? To jest chleb rosyjski, w całym kraju taki sam. Nigdy nie słyszałem o żadnym orskim chlebie…
Załodze piekarni obiecujemy, że przed odjazdem przyjedziemy pożegnać się i obfotografować z naszymi maszynami. I oczywiście wywozimy do Kazachstanu całą torbę podarków: świeżusieńkiego chleba rosyjskiego, ormiańskiego i nadziewanych pierożków. Zaczynamy żałować, że zamiast „za chlebem” nie odbywamy podróży w cyklu tematycznym pt. „zboża w płynie”, jak sugerował Jacek…













A jednak nie zapomnieli, choc reportaz last minute zrobiony 🙂
Orsk moje rodzinne miasto !! Najpiekniejsze 😍 a chleb maja najlepszy !