Byliśmy bliscy zrezygnowania z wejścia na wulkan Santa Anna, kolejną z największych atrakcji Salwadoru. Czterogodzinny szlak jest łatwy i bardzo trzeba by się było starać, żeby się zgubić. Mimo to jedyna opcja wejścia na krater to zapisanie się na grupową, kilkudziesięcioosobową wycieczkę eskortowaną przez górskiego policjanta, która rusza codziennie o 11. Inaczej nie wpuszczają na szlak mimo że od wielu lat żadne napady się nie zdarzyły.
Wchodzenie na szczyt w takim tłumie uznaliśmy za absurd i próbowaliśmy nakłonić strażników, żeby pozwolili nam wejść samodzielnie, że z dzieckiem nie chcielibyśmy opóźnić grupy, że połączymy się z pozostałymi później itd., ale nie udało się. Eskorta policyjna musi być. Jedyne, co uzyskaliśmy, to telefon do jednego z policjantów, który mógłby wyruszyć z nami kilka godzin przed oficjalną grupą. Zrzucamy się z Honzą, kumplem z kempingu po 5 dolarów i wynajmujemy owego prywatnego policjanta. Dobrze zainwestowane pieniądze, na wulkanie oprócz nas stała przez chwilę tylko jedna pozaprogramowa grupka. Z oficjalną wycieczką minęliśmy się dopiero na sam koniec.