Są w podróży chwile, gdy za domem tęskni się bardziej niż zwykle. Takim momentem są zwłaszcza Święta Bożego Narodzenia. Zawsze staramy się, żeby w Święta było chociaż trochę po naszemu, nieważne jak daleko nas zaniosło. Bo Ameryka Centralna świętuje owszem hucznie, ale inaczej niż my. Nie ma rodzinnego biesiadowania, po prostu cały naród rusza wtedy na wakacje.
Wymyśliliśmy sobie, że Wigilię spędzimy nad oceanem, znajdziemy cichą rybacką wioskę, zaparkujemy na plaży, kupimy świeżą rybę, wbijemy w piach coś na kształt choinki i przy szumie fal będziemy czekać na Świętego Mikołaja. Niestety z każdym kilometrem przybliżającym nas do Pacyfiku staje się coraz bardziej oczywiste, że nasz pomysł jest skazany na klęskę. Na plażę postanowiło bowiem udać się oprócz nas pół Salwadoru. Szanse na znalezienie spokojnego zakątka są absolutnie nierealne. Tłumy, zamiast kolęd i szumu fal słychać jazgoczącą na cały regulator najpodlejszą meksykańską muzykę, dziesięć razy na godzinę ryczy bezkonkurencyjny przebój tego sezonu „Aaaaaadios amooooor me vooooooy de tiiiiii, esta veeeees para siempreeeee”…. Całe popołudnie jeździmy wzdłuż wybrzeża w poszukiwaniu akceptowalnego miejsca. Kompletna porażka. Zrezygnowani zjeżdżamy o zachodzie na jakąś surferską plażę o nazwie Mizata i decydujemy się zakończyć tu poszukiwania niezależnie od tego, co zastaniemy.
Wierzyć się nie chce, ale stał się cud. Jesteśmy w rybackiej wiosce z jednym małym h otelikiem, którego właściciel pozwala nam się rozbić na zieloniutkiej trawie nad basenem przy plaży. Rano dzwonimy przez skype z życzeniami do rodzinny, potem kupujemy z łodzi rybę na wigilijną kolację. Z nazrywanych w górach iglastych gałązek skręcamy choinkę i obwieszamy ją cukierkami. U Zośki poziom adrenaliny plus 200, bo czeka na wymarzony prezent, to jest niezastąpione w podróży i obłędnie stylowe czerwone lakierki z obcasikami.
Po romantycznej wigilijnej kolacji Bartek idzie z Zośką na plażę wypatrywać Mikołaja, ja zostaję w okolicach choinki żeby ich w razie czego zawołać, gdyby Mikołaj nadjechał z innej strony. Po pięciu minutach biegnę więc na plażę krzycząc, żeby natychmiast wracali, bo widziałam nadjeżdżające renifery!
– „Saaaaanta, esperaaaaa(zaczekaj Mikołaju)”!!! Zośka bijąc rekord prędkości biegnie z plaży drąc się rozpaczliwie na całe gardło. Niestety, odjechał zanim dobiegła.
– Nie zdążyłam, pojechał… Mamo, nie zatrzymałaś go – wykrzywia usta do płaczu a moje notowania w oczach córki spadają na łeb nas szyję. Przypominam sobie, że ja też zawsze miałam pretensje do rodziców, że jak tylko przekazywałam im na chwilę wartę pod choinką to wtedy przychodził Mikołaj a oni nie byli w stanie go upilnować.
Mikołaj pojechał, żeby zdążyć do wszystkich dzieci, ale na szczęście coś zostawił pod choinką! Uśmiech wraca na Zosiną buźkę, a po otwarciu pudełka jest w błyszczącym na czerwono raju.
Jak ja Wam zazdroszczę! Gdy byłem w Waszym wieku nie było żadnych szans na tego rodzaju wyjazd. Ale za to byłem w krajach w których Wy nigdy nie będziecie – ZSRR, NRD, CZECHOSŁOWACJA…:)
Wspaniałe relacje a Zośką jestem urzeczony!
Mitch
Pozdrawiamy serdecznie! A że nie jesteśmy już pierwszej młodości NRD i Czechosłowację też całkiem dobrze pamiętamy 🙂
Hmmm… a to skucha!