Jedziemy na wakacje! Samochód zostawiamy w mieście Meksyk, pakujemy plecak, wsiadamy w lokalny samolot i w dwie godziny przenosimy się na Jukatan. Dlaczego? Odwiedziny dziadków!
Spotykamy się w Cancun. Zośka wariuje ze szczęścia, dziadkowie chyba jeszcze bardziej. Gdyby spotkanie wypadło w Powsinie a nie na rajskiej Riviera Maya nie zrobiło by im to pewnie większej różnicy…
Szybko uciekamy z Cancun w nieco spokojniejsze strony, na południe w kierunku miasteczka Tulum. Tu zakładamy bazę.
Po pierwsze na plażę! Riviera Maya jest bardzo turystyczna a wybrzeże oblepione kurortami ale przy odrobinie cierpliwości i z pomocą google maps można znaleźć spokojny kawałek piasku i wody.
Patrzę na mojego tatę i nie wierzę. Czy to ten sam facet, który zawsze mówił, że „z ryb najbardziej lubi schabowe”? A tu proszę, koktajl z krewetek, ceviche i ryby że o homarze nie wspomnę znikają mu z talerza nie wiadomo kiedy. Staramy się, żeby rodzice spróbowali wszystkich meksykańskich przysmaków. Są zachwyceni więc posuwamy się coraz dalej. Jest jednak granica wytrzymałości. Michelada (piwo z solą, cytryną i magi) staje im w gardle.
Na Riviera Maya atrakcji nie zabraknie. W Tulum można zwiedzić przepięknie położone nad samym morzem ruiny. Pozostałości archeologiczne same w sobie nie są aż tak imponujące, za to mało które tak dobrze wychodzą na zdjęciach. Dodatkową zabawą jest wyszukiwanie iguan prażących się wśród starych murów.
Jednak to nie na ruiny czekaliśmy. Co się robi na Jukatanie gdy ma się pod ręką dziadków? Pod wodę! Najpierw rozgrzewka w morzu, a potem wykreślamy kolejny punk na liście marzeń do spełnienia: NURKOWANIE W CENOCIE! Wybieramy Dos Ojos, jeden z najsławniejszych i podobno obowiązkowych. Na początku jest trochę adrenaliny, przy wpływaniu z latarką w ciemny tunel.
-Niesamowita przejrzystość, jakbym zwiedzał jaskinię bez wody! – to pierwsze słowa Bartka po wyjściu.
Człowiek to jednak dziwny jest. Po co nurkuje, słono płaci i ogólnie ryzykuje skoro potem mówi, że było super bo wyglądało, jakby nie było w wodzie… A na poważnie – absolutnie nas zauroczyło. Podwodne stalaktyty i stalagmity, łuna światła prześwietlająca wodę przez otwór jaskini, podwodna pieczara, w której można na chwilę wynurzyć się i oglądać nietoperze… Cuda, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy.
Były też przygody. Pewnego dnia wybieramy się na piękny, odludny cypel aby dojechać do rybackiej wsi Punta Alen. W drodze powrotnej, tuż przed zachodem słońca wąchamy – coś tu koszmarnie śmierdzi benzyną! Oglądamy wypożyczony samochód – niestety, nie ma wątpliwości, to nam cieknie z baku. Na szczęście na kontrolce paliwo spada bardzo wolno. Do cywilizacji pozostało kilkadziesiąt kilometrów, damy radę. Ale po 5 km samochód stęknął i stanął. Wskazówka kontrolki teoretycznie stoi w miejscu, jednak bak bez wątpienia pusty. Nie ma zasięgu telefonu, żeby wezwać pomoc drogową, na drodze poza oszalałymi komarami i meszkami pusto. W końcu przejeżdża auto. W środku pełno ale jedną osobę jakoś upchną. Zabierają Bartka tam, gdzie będzie działał telefon żeby wezwać pomoc. Po półtorej godzinie Bartek wraca. Wezwał pomoc drogową, która – jak to w Meksyku – jak dojedzie to będzie. Złapał też taksówkarza, który akurat miał wolne i odwiedził na półwyspie znajomego i zgodził się po nas pojechać. Ja z rodzicami i Zośką wsiadamy więc do taksówki i wracamy do hotelu, a Bartek zostaje czekać na holownik. Trochę to wszystko trwało, ale o drugiej w nocy cała przygoda zakończyła się szczęśliwie i laweta zrzuciła bezużyteczny samochód pod hotelem. Następnego dnia wypożyczalnia wymieniła na szczęście samochód i mogliśmy kontynuować wycieczkę.
Nie wypada przecież opuścić kraju Majów bez zobaczenia słynnych piramid w Chichen Itza. Spodziewaliśmy się lunaparku, ale podjeżdżamy akurat w momencie, gdy większość ludzi kończy zwiedzanie i nawet sprzedawcy pamiątek zwijają swoje kramy. Idealna chwila żeby obfotografować ruiny w pięknym świetle bez tłumów – pod warunkiem, że pamiętałoby się naładować baterię w aparacie.
I to już koniec wakacji! Rodzice wracają naładowani dobrą energią w polską zimową aurę choć jak zwykle pożegnanie nie jest łatwe i długo nie możemy się odkleić od szyby na lotnisku. I tyle, wracamy do naszej budki. Stęskniliśmy się już za nią jak za domem, którym powoli się staje.
Hej! Fajnie znów czytać o Waszych przygodach 🙂 Jako, że my właśnie w naszej dalekiej wyprawie, obecnie przez Meksyk, ciekawi nas jak wyglądało cenowo to nurkowanie w Dos Ojos, pamiętacie może? Pozdrówka!
Info o nurkowaniu w mailu. Pozdrawiamy!
Cieszę się, że mogłam to przeczytać. Dziękuję Wam! Zazdroszczę, podziwiam i kibicuję. Czekam z niecierpliwością na następne wpisy…
Bardzo dziękujemy i do usług 🙂