Po długiej przerwie kolejne odwiedziny! Do Omanu przyjeżdża Jacek, brat Bartka. Z wałówką jak się patrzy: nalewkami, grzybkami, kiełbasą, pasztetem, śledzikami, razowcem. Wielkie dzięki dla darczyńców, zwłaszcza dla Mamy Bartka, Pingwina i Pedra!
Zostawiamy część bagaży i pakujemy najpotrzebniejsze sprzęty (w tym płetwy i maski) na dwa motorki i w trasę!
Jedziemy bocznymi drogami na południe w kierunku wyspy Masirah. Codziennie kempujemy w którymś z wadi lub nad oceanem. Kupujemy od rybaków świeże ryby i grillujemy je w ognisku. Relaks i urlop jak się patrzy.
W końcu docieramy na wyspę Masirah. Jest taka, jakie lubimy najbardziej: sporadycznie odwiedzana przez turystów, z tradycyjnymi wioskami i urokliwymi, pustymi zatoczkami. Nie jest to raj z palemką, czasem zaśmierdzi a gdzieniegdzie śmieci leżą pod nogami, ale jest prawdziwie. Ocean o tej porze roku niezbyt gorący, za to Jacek miał podwodne spotkanie z żółwiem.
Czas leci strasznie szybko. Żeby uniknąć nawijania kilometrów w drodze powrotnej łapiemy stopa dla nas i motorków. Dzięki temu w jeden dzień teleportujemy się z powrotem w góry nieopodal stolicy Muskat.
Musimy też zdradzić pewną rzecz. Kilka razy Jacek ujeżdżał z dużym sukcesem DR200. A potem powiedział tak:
– Fajny motor. W pewnych sytuacjach może nawet lepszy niż rower…
Szerokiej drogi!!! 🙂