Na dobry początek chcieliśmy przetestować tuk-tuka w terenie. W górach, ale nie tych najwyższych, na mniejszych drogach, z dala od wybrzeża. Odbijamy w głąb lądu, na południowy wschód od Negombo, bez konkretnego celu. Pierwsza noc zastaje nas w pięknym krajobrazie herbacianych plantacji za to bez turystycznej infrastruktury. Po latach podróżowania kamperem odzwyczailiśmy się od planowania noclegów. Cena spontaniczności – grzyb, bród i smród za niemałą cenę. Morale w rodzinie jest jednak wysokie, o poranku mkniemy dalej. Zatrzymujemy się w miejscowości Ratnapura słynącej z wydobycia kamieni szlachetnych.
Myśląc o „wydobyciu” można sobie wyobrazić potężne kopalnie, infrastrukturę itp. W rzeczywistości technologia jest jednak mniej zaawansowana żeby nie powiedzieć prymitywna, niezmienna od lat. Realny obrazek w zasadzie nie różni się do ekspozycji z miejscowego muzeum. Metody są dwie: wydobywanie z wykopanych dołów koszy gliny, w której następnie płucząc poszukuje się kamieni lub przesiewanie dna rzek.
Jedziemy kilka minut tuk tukiem za miasto do jednego z takich dołów. Dziura ma około dziesięciu metrów głębokości, z dna rozchodzą się wydłubane w glinie podziemne korytarzyki. Z końca korytarzy wygarnia się glinę i wynosi na zewnątrz do płukania. Robota straszna: pomijając oczywiste ryzyko osuwiska trzeba dodać przeraźliwy tropikalny upał i wilgoć. Jeśli piekło istnieje musi mieć podobną atmosferę. Robota wre, jednak jest problem: w ostatnich dniach solidnie padało i dół został zalany. Zanim robotnicy zejdą po glinę, trzeba najpierw odpompować wodę.
– Ile kamieni na można dziennie wydobyć? – pytamy właściciela dołu. Przynosi zawiniątko i wysypuje na rękę garść różnokolorowych kamyków.
– Najcenniejsze są rubiny i szafiry, ale wyciągamy też wiele innych, mniej wartościowych, zwłaszcza granatów i topazów. Oczywiście można mieć szczęście i wyciągnąć wspaniały okaz – wyjaśnia z błyskiem w oku. – Ale ta garść z dwóch ostatnich dni jest warta tylko 5000 rupii, czyli ok. 100 zł. Połowa dla mnie, połowa do podziału pomiędzy około 10 pracowników.
Jednym słowem dzienny zarobek górnika to przeciętnie 5 zł. Każdy liczy jednak na swój szczęśliwy dzień.
Z ziemi do naszyjnika jeszcze długa droga. Wydobyty kamień trzeba dopiero oszlifować. W miasteczku roi się od zakładów rzemieślniczych. Wybieramy jeden z nich, w którym przygotują dla nas małe pamiątki: granat i topaz. Mamy dzięki temu okazję podpatrzeć cały proces. Niestety, po wszystkich niezbędnych polerowaniach z dwucentymetrowych kamieni zostają kilkumilimetrowe „łezki”.
Na wystawie w pudełkach stoją zestawy kamieni do naszyjników, bransoletek, pierścionków.
– Tu zajmujemy się wyłącznie obróbką kamieni – precyzuje właścicielka. – Jeśli chcecie wisiorek czy bransoletkę to musicie zanieść oszlifowany kamień do jubilera.
– A ten ładny niebieski zestaw na naszyjnik ile byłby wart?
– To szafiry. Dobra jakość. Kosztuje więcej niż wasz tuk –tuk…
W końcu dostajemy nasze okazy. Żeby nie było, dla ciekawskich – łączna cena 50 zł.
Z wizyty u jubilera ostatecznie rezygnujemy, tutejszy styl zdecydowanie odbiega od naszych estetycznych przyzwyczajeń.