Siedem Wodospadów (Siete Cascadas) to atrakcja numer jeden północnego Salwadoru. Co prawda ta siódemka mocno naciągana, bo dużych oddzielnych wodospadów naliczyliśmy maksymalnie cztery, ale tak czy inaczej było wesoło.
Rozchodzi się mianowicie oto, żeby zejść z gór po wodospadach. Zadanie, które przed nami stoi, brzmi groźnie i wymaga wynajęcia przewodnika. Z miejscowym chłopem, który kilka lat temu zorientował się, że więcej niż na zbieraniu kawy i kukurydzy zarobi na przeciągnięciu turysty przez góry ruszamy w las. Nasz przewodnik zainwestował nawet w kilka metrów liny i przechodzone kaski aby nadać przedsięwzięciu jeszcze więcej rozmachu. Rejon wodospadów ma złą sławę. Ponieważ ściąga tu wielu turystów, na szlakach zaczęły mieć miejsce rozboje. Na pewno coś jest na rzeczy,bo naszym znajomym próbowano dwa tygodnie wcześniej odebrać aparat. Podobno ludzi z przewodnikami nie atakują, ale faktem jest, że nasz towarzysz przez całą drogę bacznie rozglądał się po krzakach.
Było stromo i mokro, a fakt, że zjeżdżamy po linie z Zośką pod pachą dodawał dodatkowej adrenaliny. Dużo w tej zabawie robienia z tata wariata, bo tę samą drogę prawdopodobnie dałoby się przejść bokiem suchą nogą, ale przecież nie o to chodzi!












