W końcu po dwóch miesiącach udaje nam się opuścić Gwatemalę. Przed nami niewielki Salwador. Kraj malutki ale w rankingu najniebezpieczniejszych krajów świata znajduje się w ścisłej czołówce.

Owszem, statystyka morderstw piorunuje, z  tym, że najczęściej dotyczy to mafijnych porachunków a nie turystów, których tu zresztą przyjeżdża niewielu. Sklepy co prawda okratowane i nawet przed  najmniejszym spożywczym stoi strażnik z potężnym karabinem a większych banków strzegą niemal prywatne armie, to jest to w dużej mierze na pokaz, dla ewentualnego odstraszenia. Podobne obrazki były zresztą na porządku dziennym również w Gwatemali i przestały nas już szokować.

Mimo to po przekroczeniu granicy bacznie wszystko obserwujemy. Nie dostrzegamy jednak niczego niepokojącego.  Widzimy natomiast nieco wyższy standard życia. Zaś co do samych Salwadorczyków, jak to zwykle bywa, im gorsza reputacja tym w rzeczywistości jakby na przekór przyczepionym etykietom ludzie serdeczniejsi. Z powodu fatalnej reputacji stosunkowo mało obcokrajowców decyduje się odwiedzić Salwador (nie licząc najbardziej zapalonych surferów, których przyciągają tutejsze słynne fale), dzięki czemu mieszkańcy nie mają jeszcze dosyć turystów, są ciekawi i niewiarygodnie serdeczni.  Zwłaszcza Europejczycy to dla nich wielka niewiadoma. Jeśli ktoś coś wie o Europie to tyle, że w jej centrum leży najważniejszy ze wszystkich krajów czyli Hiszpania i wszystko określa się poprzez wskazanie, jak to jest daleko od Madrytu. Oczekuje się przy tym podania czasu jazdy a nie ilości kilometrów.

Pierwszy postój robimy nad Pacyfikiem niedaleko przygranicznej miejscowości Zapote, rozstawiamy budkę u Doni Irmy, która wraz z rodziną prowadzi na plaży małą restaurację. Jedzenie jest tak dobre, że nie przychodzi nam nawet do głowy  samodzielne gotowanie. A spróbujcie  moich krewetek z czosnkiem i kolendrą! Lubicie ostrygi, bo dziś mam świeżą dostawę? Wolicie ceviche z krewetek czy małż, a może całą rybę? Musimy się przy tym solidnie targować… tyle że to my  podbijamy cenę, bo drugiego dnia pobytu Donia Irma zaczęła zaniżać ceny a potem w ogóle odmawiać przyjmowania od nas zapłaty za jedzenie. A że przez żołądek do serca, polubiliśmy ten dziki i niebezpieczny Salwador od pierwszego wejrzenia.

Donia Irma z rodziną
Zośka ma towarzystwo
Krewetki nadziewane czosnkiem i kolendrą. Jedynym słabym punktem jest dodatek tzw. consome czyli vegety, która jest niestety obowiązkowym składnikiem środkowoamerykańskiej kuchni.
Ceviche z krewetek i małż
Bartek przygotowuje sobie ostrygi.
Zosiu, jak ci smakowało? Dobre. Takie jakby trochę…spieczone?;)
Nasza plaża
Wieczorny spacer
Weekendowi goście
rybak
Wieczorny spacer
Zwiedzamy okolicę.
Zwiedzamy okolicę
Zwiedzamy okolicę
Zwiedzamy okolicę
Zwiedzamy okolicę
Zwiedzamy okolicę

You may also like...

1 Comment

  1. Witajcie nasi przyjaciele 🙂 Chłoniemy Wasze relacje 🙂 Pozdrawiam z Trzcianki

Skomentuj Robert Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.