Przed wjazdem do Hondurasu gruchnęła w mediach wiadomość: wprowadzono stan wyjątkowy. W skrócie: po wyborach, które wygrał dotychczasowy prezydent Hernández zjednoczona opozycja Alianza wyszła na ulice oskarżając Hernándeza o sfałszowanie wyborów, które jej zdaniem w rzeczywistości wygrał ich kandydat Nasralla. Słyszymy o blokadach dróg, kłopotach z paliwem, wzroście pospolitej przestępczości spowodowanej chęcią skorzystania z chaosu, który ogarnął kraj. Część podróżnych rezygnuje ze zwiedzania Hondurasu, przejeżdżając go po najkrótszej drodze aby czym prędzej wjechać do Nikaragui. Bijemy się z myślami co robić. Policzono głosy jeszcze raz i znów zatriumfował dotychczasowy prezydent. Na kilka dni przed przekroczeniem granicy USA i kilka innych krajów oficjalnie uznaje zwycięstwo Hernandeza. Protesty opozycji dogorywają. Stan wyjątkowy zostaje odwołany. Dostajemy też maila od podróżujących znajomych: wjechali, nie ma zamieszek, jest bezpiecznie. Wobec tego jedziemy!
Jest spokojnie. Niewielkie demonstracje widzieliśmy tylko kilka razy. Stacje benzynowe także działają, rządzący wygrali więc odkręcili kurek.
Jaki więc jest ten Honduras? Gdybyśmy mieli wymienić na szybko pięć skojarzeń przychodzących do głowy na dźwięk nazwy tego kraju powiedzielibyśmy:
Po pierwsze – deszcz. Lało równo przez cały nasz pobyt.
Po drugie – zieleń. Trudno zresztą się dziwić, w takich warunkach wszystko zakiełkuje. Nie tylko rośliny, okruchy jedzenia w naszym samochodzie też po kilku dniach fantazyjnie zakwitły.
Po trzecie ptaki. Wśród tej wszędobylskiej nieokiełznanej zieleni wciąż migają kolorowe egzotyczne pióra.
Po czwarte – balleady do jedzenia.
Po piąte – jeszcze więcej deszczu.
Jest jeszcze wyspa Guanaja, która tylko teoretycznie należy do Hondurasu, ale to oddzielna opowieść.
Dziś zatem odcinek pierwszy: ptaki.
Nie trzeba być wielkim ornitologiem żeby wypatrzeć w naturze tukany, kolorowe papugi czy kolibry, wystarczy krótki spacer przez wilgotny las. Miejscowym ptaki też się podobają tyle że swój zachwyt wyrażają w dość smutny sposób. Niemal w każdym miejscu, w którym się zatrzymywaliśmy, czy to w restauracji, czy na kempingu, czy hostelu, stała klatka z pięknym ptakiem. To tutaj widok tak powszechny jak pies łańcuchowy na polskiej wsi. Niekiedy ptakom po prostu podcina się skrzydła, żeby nie uciekły, wtedy nawet klatka nie jest potrzebna. Bardzo popularne są też prywatne minizoo, głównie z małpami. Pewien kemping przebił jednak wszystko: trzymali pięć dzikich drapieżnych kotów na trzymetrowych smyczach, zaczepionych o wbite w ziemię kołki.
Oto jak przywitał nas Honduras w ruinach Majów w Copan. Ruiny imponujące i w przeciwieństwie do tych, które odwiedziliśmy w Meksyku niemal puste, plącze się wśród nich zaledwie kilku turystów. Uwagę zwiedzających bardziej od starych kamieni przyciągają jednak czerwone ary. Oswojone, dokarmiane ptaki fruwają na wolności ponad piramidami. W godzinie karmienia, około czwartej po południu zlatują się do korytek stada z całego kompleksu.