Pierwsze zakupy w Rosji:
Ikra z kabaczków. Brzmi straszliwie, lecz to po prostu eliksir anielski i eksplozja witamin zamknięta w rubasznej metalowej puszce względnie słoiczku szklanym. Dość powiedzieć, że Bartek jadł ją podróżując w dawnych, jeszcze nie moich czasach po Kamczatce. A trzeba Wam wiedzieć, że wszystko, co zdarzyło się wtedy na Kamczatce, stało się z marszu osiedlową legendą. Z opowieści na opowieść łowione wówczas ryby rosły jak na drożdżach, napotkane niedźwiedzie stawały się jeszcze groźniejsze a gejzery tryskały jeszcze wyżej i mocniej. Do dziś gdy któryś z uczestników tamtej brawurowej młodzieńczej ekspedycji wspomni o niej dajmy na to przy ognisku (zważcie, że ognisko jest najgodniejszą scenerią dla kamczackich opowieści), zebrani milkną, by jeszcze raz usłyszeć te przedziwne, fascynujące historie. Ech… Jednym słowem chcę przekazać tyle, że jeśli Bartek mówi, że coś jest „prawie jak na Kamczatce” (bo wiadomo, że takie samo po prostu być nie może i nigdy nie będzie, to se ne wrati), to jest to certyfikat najwyższej jakości i można kupować w ciemno. Otóż ikra z kabaczków jest prawie jak na Kamczatce. Nie mam pojęcia, ile trzeba wypić wódki, żeby nazwać warzywny przecier „ikrą z kabaczków”, niemniej można ją kupić we wszystkich sklepach. Propozycja podania? Łyżką zajadać z puszki, albo na chleb sobie nałożyć, względnie wpakować do makaronu lub ryżu jeśli nie chce się człowiekowi gotować innego sosu.
Morskaja kabusta. To pacyficzny glon pocięty w paseczki, zaprawiony octem, z dodatkiem marchewki i cebulki. Taki trochę w klimacie dodatków do sushi. Po prostu surówka. Morskaja kapusta też ma kamczacki certyfikat, a jakże. Wtedy nie smakowała, ale jak wiemy, są smaki, do których człowiek musi dojrzeć. Bartek do kapusty już dojrzał.
Długo zastanawialiśmy się też nad suszonymi rybkami, ale to by było już za wiele szczęścia na raz. Wódki za to kupiliśmy. A musicie wiedzieć, że z kupowaniem wódki nie tak prosto. W wielu obwodach obowiązuje „suchyj zakon”, prohibicja. Od 18 nie sprzedają gorzały a od 20 piwa. Trzeba się orientować, a że teraz białe noce, wszyscy późno chodzą spać więc i wieczór zaczyna się późno, łatwo zostać skazanym na siedzenie o suchym pysku.
A, i dodam jeszcze na koniec, że kupuje się w „magazinie” a nie w „skliepie” jak początkowo próbowałam, nadrabiając lingwistyczne braki zrusczaniem polskich słów. Sklep to ponoć jakiś cmentarny nagrobek „Tam chleba nie kupisz”, jak mi wyjaśnili.
dowcipne, prawie masłowska. Ciekawa ta rosjia. pozdrawiam