Opuszczamy zieleń, żegnamy się z Senegalem, za chwilę wracamy do mauretańskiego piachu. Na pożegnalną kolację postanawiamy ugotować rybę w mleku kokosowym. Rybakom zaplątały się do tego w sieci jeszcze krab i langusta, których nikt z miejscowych nie chciał kupić, a my z przyjemnością dorzuciliśmy je do równej wagi. Smakowało tak, jak wyglądało.
Postanowiliśmy także zaszaleć – zakupiłam na bazarze etniczne materiały i poprosiliśmy krawca o uszycie sukienek i koszuli dla Bartka.
Tymczasem nasze pożegnanie z Senegalem nieoczekiwanie przeciągnęło się. Okazało się, że na granicy nie działa mauretański system komputerowy i nie dostaniemy wizy powrotnej. Trzeba czekać. Ile? Dzień, dwa, Inshallah…
Szukamy miejsca na kemping przy granicy. Jest płot, a na nim napis: obóz myśliwych. Nie jesteśmy delikatnie mówiąc fanami tego sportu, ale mają naprawdę wielki teren, pełen drzew, i nawet basen. Interes prowadzą dwie starsze Francuski, mama jednej z nich była Polką. Jak łatwo się domyśleć, mieliśmy już gdzie spędzić noc.
Europejczycy, którzy przyjeżdżają w te strony, polują przede wszystkim na guźce. Trudno o łatwiejsze trofeum, guźce wałęsają się tu niemal jak świnki, nie uciekają. Najgorsze, że myśliwi zabierają ze sobą tylko głowy i kły. Mięso na szczęście nie marnuje się, odbiera je miejscowy sprzedawca.
Jak smakuje guziec? Nasze gospodynie akurat miały w lodówce nadmiar i sprezentowały nam udziec . Niestety dla guźca, mięso jest absolutnie przepyszne! Jasne, kruche, bardziej w kierunku wieprzowiny niż dziczyzny.