Mieliśmy grzecznie przezimować na południu Europy a potem przyjechać do Polski. Cóż, kiedy znów tyłki zaswędziały. Miała być Afryka – i jest!
Wszystko za sprawą Sambora, który wybierał się z ekipą motocyklową na objazd Maroka. Najpierw zaproponował, że wracając może zabrać nasze motocykle do Polski, a potem, żebyśmy dołączyli do wycieczki jako wsparcie samochodowe. Stanęło na tym, że Bartek pojechał na motorze, a ja z racji powiększającego się brzucha zostałam kierowcą serwisowo – bagażowego Mitsubichi Delica.
Maroko nas zaskoczyło swoją różnorodnością i możliwościami i na pewno wrócimy tu na dłużej. Są miejsca mocno turystyczne ale bez trudu można też zboczyć z utartych ścieżek. Dziś morze, jutro góry, pojutrze pustynia. Raz gorąco, raz zimno. Jest i egzotyka, i postkolonialny urok. A zresztą, co tu dużo pisać, popatrzcie sami:
Najpierw z Ceuty w stronę El Jebha, potem skręt na południe, przejazd przez Rif, do Fezu. Pogoda nie rozpieszczała. Zamarzający śnieg z deszczem, zero widoczności. W tym momencie nie żałowałam, że nie zabrałam motoru:
Fez, mimo że deszczowy, zafascynował. Tu mieszczą się słynne barwiarnie skóry. Smród paskudny, a i tak w upale jest ponoć dużo gorzej:
Testujemy marokańską kuchnię. Króluje tadżin, gliniane naczynie, w którym piecze się mięso z warzywami, które smakuje równie dobrze, jak wygląda. Zapijamy to hektolitrami przeraźliwie słodkiej, zielonej herbaty z miętą i całkiem dobrą kawą – klimatyczne kawiarnie nie pozostawiają wątpliwości, że była tu kolonia francuska:
Kolejny etap to przejazd przez Atlas. Jak ktoś się kiedyś zastanawiał, czy afrykańskie dzieci widziały kiedyś śnieg, to tu jest odpowiedź. Na jednej z dróg minął nas nawet przedpotopowy pług śnieżny!
Dosyć tego śniegu, czas zjechać na wydmy Erg Chebbi nieopodal Merzougi:
Potem znów malownicze górskie drogi i wąwozy, choć w wydaniu upalnym i suchym, bliższym tych, które pamiętamy z Omanu:
I wreszcie jazgotliwy, tętniący ulicznym życiem Marakesz, z jego słynnym głównym placem, gdzie handlują wszystkim co tylko możliwe, sztukmistrze maści wszelakiej prześcigają się w wymyślaniu zabaw dla turystów. Główna część placu to setki stoisk z jedzeniem. Knajp multum, ale menu wszędzie takie same.
Krótki przystanek nad Atlantykiem, i ostatni nocleg w ładniutkim, pomalowanym na niebiesko miasteczku Czewczuan:
Klejenie dętki metodą azjatycką, czyli bez zdejmowania koła jest genialne, oszczędza naprawdę sporo czasu, zwłaszcza przy przebiciu tyłu. Po początkowym zdziwieniu zastanawiałem się tylko jak można było nie wpaść na ten sposób w dzieciństwie samemu.
Pozdrowienia z Filipin
http://poluzujtamgdzieciecisnie.blogspot.com/
Wpadłam tam na 5 dni w grudniu, przeleciałam, jak burza przez pół kraju, i jeden z głównych wniosków był jeden: świetny kraj na samodzielnie organizowane wakacje z Dziewczynami:-)
Ha! Wspomnienia z naszego wypadu motocyklowego odżyły! Atlas piękny jak zawsze 🙂 Szerokiej drogi w Ameryce Pd. Czekamy na kolejne relacje!