Nigdy nie byliśmy plażowiczami, lecz skoro znaleźliśmy się na wyspie głupio byłoby tego nie doznać. Liczymy również na solidną rybną wyżerkę. I wreszcie – jak to się mówi last but not least – oczami wyobraźni widzimy te cudowne, bezcenne minuty, kiedy nasze pociechy grzebią w piachu zamiast wisieć na mamusi i tatusiu zaś my wsłuchujemy się w szum fal, czytamy i smarujemy się olejkiem do opalania popijając drinki.
Decydujemy się na spokojniejsze okolice miejscowości Tangale. Strzał w dziesiątkę: zaledwie kilku turystów, nie kończące się, niemal bezludne plaże, niskie ceny, obok port ze świeżą rybą. Jak znudzi się plażowanie można popływać kajakiem po lagunie w tunelach z mangrowców wypatrując waranów. Jeśli Polak musiałby ponarzekać to chyba tylko na to, że ocean jest tu dość niebezpieczny i kąpać się można tylko w niektórych miejscach.
Z drugiej strony widzimy jednak dramat tutejszych przedsiębiorców. Od dwóch covidowych lat wszystkie hoteliki i restauracje stały zamknięte, nie pojawił się w nich ani jeden zagraniczny turysta. Ludzie nie dostali jakiegokolwiek wsparcia od rządu (tj. wieloletniego reżimu rodziny Rajapaksów). A trzeba zdawać sobie sprawę że w tropikalnym, monsunowym klimacie budynek zaniedbany przez dwa lata zostaje pożarty przez pleśń i niszczeje tak, że niezbędny jest remont, na co nikt nie ma obecnie funduszy. Gospodarze czekają na pierwszych turystów jak na wiosenne jaskółki choć i tak prognozy pokazują, że nie zapełni się więcej niż 30% obiektów. W tym roku na pewno nie staną na nogi.
Mimo pocztówkowej, rajskiej scenerii trudno nie myśleć o kataklizmach nawiedzających ten przepiękny kraj: najpierw dwadzieścia latach wojny domowej, w międzyczasie w 2004 r tsunami a teraz covid. Choć trzeba przyznać, że z pandemią poradzili sobie lepiej niż Polacy: 80% ludności jest zaszczepiona, wszyscy karnie przestrzegają obostrzeń sanitarnych, chwilami wygląda to zresztą dość komicznie gdy widzimy ludzi noszących po kilka masek na raz. Zapewne to efekt skutecznej propagandy autorytarnej władzy, ale także świadomość, że w razie zakażenia nie będzie można liczyć na właściwą opiekę medyczną. Miejscowi boją się przywiezienia zarazy przez turystów, jednak potrzeba reanimacji finansów jest silniejsza od strachu. Dziwne to czasy.