Stolica Mauretanii Nawakszut nie jest miejscem, gdzie sobie można coś pozwiedzać. To przede wszystkim przystanek na długiej trasie, gdzie należy zrobić zaopatrzenie na dalszą podróż: w paliwo, wodę i jedzenie.

W porównaniu z resztą kraju stolica Nawakszut wydaje się jednak jak Las Vegas. Zatrzymujemy się na jedynym w mieście kempingu nad oceanem.

– Droga, którą przyjechaliście, istnieje dopiero od 20 lat. Dawniej całe zaopatrzenie Nawakszut szło tylko od południa, z Senegalu. Z Maroka można było się tu dostać tylko plażą, z przerwami na przeczekanie przypływów. Tak właśnie kiedyś przyjeżdżali do stolicy podróżnicy. Moi rodzice wpadli na pomysł, żeby przy wjeździe do miasta otworzyć dla nich kemping i restaurację. To był strzał w dziesiątkę, biznes dobrze się kręcił. A potem wybudowali asfaltową drogę dalej od plaży. Myśleliśmy, że już po nas. Ale na szczęście udało się jakoś przetrwać – opowiada Haj, właściciel kempingu.

Jest jednak w Nawakszut coś, czego nie można przegapić. O świcie rozpoczyna się spektakl, który na zawsze pozostanie przed oczami. Z plaży Nawakszut wyrusza na połów kilkaset kolorowych, drewnianych łodzi. Wielobarwny tłum, spychanie łodzi do wody, ładowanie przynęty. To robota uboższych, czarnych mieszkańców pochodzących z południa kraju, Arabowie chętniej zajmują się prowadzeniem sklepów i drobną przedsiębiorczością. Trwa to godzinę, może dwie, potem plaża pustoszeje. Do wieczora, kiedy łodzie wracają i rytuał powtarza się w odwrotną stronę.

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.