Tak się złożyło, że trzydzieści km od miejscowości Todos Santos wyrosła najwyższa niewulkaniczna góra Ameryki Centralnej czyli La Torre (3837 npm). Podjeżdżamy wieczorem najwyżej jak się da, śpimy na wysokości 3600 npm. O świcie ruszamy do góry. Pogoda średnia, przetaczają się mokre chmury ale zdarzają się przejaśnienia więc decydujemy się na podejście.
Duma nas rozpiera, bo Zośka całą drogę przeszła sama. Nie to, żeby rosła nam himalaistka, po prostu bezczelnie obiecaliśmy jej, że jak wlezie sama to na szczycie dostanie paczkę orzechów.
Dużo wspaniałych wrażeń w ostatnich dniach, szybkie tempo, ale jesteśmy już zmęczeni wysokością i chłodem. Postanawiamy poszukać raju i tam poleniuchować. Zaniosło nasz tego powodu na granicę meksykańską nad jezioro Laguna Brava. Jedna z najstromszych dróg jakie dotąd przejechaliśmy zwiozła nas nad sam brzeg obrośnięty cytrusami. Tak bardzo pragnęliśmy tego raju, że widzimy tylko jasne strony miejsca, w którym jesteśmy: jezioro, zieleń, pomarańcze. Pozostajemy ślepi na błoto pod nogami, komary i siąpiący deszczyk. I pewnie nawet uwierzylibyśmy w ten raj, gdyby nie paskudna przygoda w środku nocy. Zośka, która śpi w budce na dole, postanowiła się wdrapać na nasze łóżko. Źle wymierzyła i gruchnęła z wysokości półtora metra twarzą o ziemię. Krzyk, płacz, głęboko rozcięty łuk brwiowy i wszystko we krwi. Musimy działać sami, bo wyjazd w deszczu po nocy znad jeziora przez góry po pomoc mógłby skończyć się jeszcze gorzej i zająłby na pewno za dużo czasu. W apteczce znaleźliśmy steri-strips, które wożę jeszcze od czasów podróży dookoła świata, z problemami ale udało się w końcu jakoś założyć opatrunek. Wyjeżdżamy znad jeziora ledwo żywi ze stresu. Czas na hotel i przerwę, żeby dać się młodej spokojnie zagoić.
Na Zośce goi się jak na psie i możemy zaatakować prawdziwy dach Ameryki Centralnej czyli wulkan Tajumulco (4220 npm). Magda i Michał podają nam namiary na sprytny skrót, dzięki czemu podjeżdżamy samochodem na 3600 m, bez czego trudno byłoby zdobyć szczyt z trzylatkiem. Tym razem jednak Zośka nie współpracuje, Bartek musi ją wnieść na barana. Przez całe podejście ścigamy się z podchodzącymi coraz wyżej chmurami, ale na szczęście jesteśmy od nich trochę szybsi. A na szczycie jest tak cudnie, że mimo zimna i wiatru siedzimy na nim ponad godzinę.
super super super ! 🙂
Haha! Bartek, kamieniem już ryb nie łowisz ? 🙂
Haha Robert! też pamiętam tą historię, jak czytałam wieki temu. Rodzina Byle Dalej – jesteście przekozakami!! Pozdrawiam z drogi:)