Fińska kraina tysiąca jezior to taki kawałek lądu, który składa się przede wszystkim z wody. Drogi prowadzą przez niezliczone mosty i groble, co chwilę trzeba przeprawiać się promami.
W parku narodowym Linnansaari robimy dwudniową przerwę od motocykli. Przesiadamy się na łódkę wiosłową i płyniemy na jedną z wysepek, na której mieści się państwowy kemping. Sezon jeszcze się nie zaczął, jesteśmy sami. Miejsce do grillowania, stolik, drewutnia i kibelek – oto infrastruktura naszej bazy.
Dookoła przechwalają się, że w parku żyje lądowa foka. Dawno temu była foką bałtycką, ale potem zatoki się zamknęły i zwierzęta zostały oddzielone od morza.
– Czy mamy szansę ją zobaczyć?
– Jeśli będziecie mieli szczęście – wypowiada oyklepaną formułkę właściciel wypożyczalni łódek i pobłażliwie się uśmiecha. Czyli szanse znikome. Nawet strażnicy parku, którzy pracują tu od czterech lat, nigdy ich nie widzieli, chyba że pluszowe w sklepiku z pamiątkami.
Pływamy sobie beztrosko po jeziorze, robimy dwugodzinny spacer po największej wyspie parku, bo od dawna nie używaliśmy dolnych kończyn. Potem zjadamy nasze zapasy. To ostatnie chwile letargu, za parę dni trzeba się będzie na poważnie wziąć za podróżowanie.
No i jak – była foka, czy jednak nie? Buziaki z zalanej deszczem wawy. Trzymajcie się i zbierajcie siły przed tym „poważnym podróżowaniem”. A swoją drogą, to nieźle sobie tam kulinarnie dogadzacie… szaszłyczki pierwsza klasa. A w ogóle to jak się sprawują pojazdy (mają już w ogóle jakieś „kasywki”?)? Bo o tym ani słowa póki co – znaczy rozumiem dzielnie jadą. Pozdr
Ola, z wyprzedzeniem donosimy, że Ural na skróty przecięty. Były błotne nury, ale suzuki są niezniszczalne 🙂
Znowu zapuszczamy fryzury włóczykijów?
No wiesz, jak wszyscy wiemy podróżowanie to nie w trąbkę pierdnąć 😉