Każdy, kto był w Hondurasie, wcześniej czy później trafi nad jezioro Yojoa. Nie jest na pewno tak malownicze jak niedaleki gwatemalski Atitlan, nie ma krystalicznej wody i nie za bardzo można w nim pływać ale nie da się zaprzeczyć, że w chwilach, gdy przestaje lać, jest bardzo ładne.
I co najważniejsze, mamy świetne towarzystwo Sabiny i Michela, którzy podróżują po Ameryce Środkowej bardzo podobnym kamperem do naszego. Są Kanadyjczykami ale Sabina urodziła się w Polsce. Zosia nie odstępuje Sabiny na krok trajkocząc jak nakręcona – nareszcie ktoś gada w ludzkim języku!
Kropeczką nad „i” jest popołudnie na żaglówce. Stało to to sobie zapuszczone i od lat nieużywane, ale John, właściciel hostelu u którego w ogrodzie rozstawiliśmy obóz, pozwolił nam przewietrzyć staruszkę. Ryczących czterdziestek co prawda na jeziorze nie było, mimo to fajnie zrobić coś innego niż tylko te spacery po tropikalnym lesie…