O magicznym, niewyobrażalnie pięknym jeziorze otoczonym wulkanami słyszeliśmy na długo zanim wjechaliśmy do Gwatemali. Każdy, kto je widział, opowiadał potem cuda. Dzielimy jednak te wszystkie bajki przez pięć i nie obiecujemy sobie za wiele. Skoro każdy tam jedzie to musi to być przecież tłoczne, zajechane przez turystów miejsce.
A jednak prawdę gadali, Atitlan potrafi oczarować. Oczywiście Gringo i Europejczyków jest tu niemal tylu co rdzennych Majów, ale mimo wszystko dość harmonijnie te światy współistnieją. Biali wykupili niemal całe wybrzeże, pobudowali wspaniałe wille gdzie spędzają zimę lub osiedlili się na stałe, jak Francuz Pierre, w którego ogrodzie rozstawiliśmy naszą budkę. Bo tu klimat idealny: sucho, słonecznie, ciepło lecz nie upalnie, chwilami trochę śródziemnomorsko. Powstały hotele, hostele, centra jogi i poszukiwaczy dobrej energii we wszystkich możliwych stylach i wydaniach. Przybysze nauczyli miejscowych jak palić dobrą kawę, robić europejskie sery, produkować naturalny miód, prawidłowo kroić wołowinę na steki i w ten sposób zrobili sobie raj. Mają to, co lubią w miejscu niewyobrażalnie pięknym, luksus ale i egzotyka na wyciągnięcie ręki.
Czego by nie mówić, dobrze nam tu. Nie jest to wprawdzie codzienna Gwatemala, jaką oglądaliśmy przez prawie dwa ostatnie miesiące, lecz czasem miło zjeść bagietkę z prawdziwym masłem zamiast obowiązkowej tortilli i napić się wina, zwłaszcza z taaakim widokiem. Idealna przerwa w podróży, już od kilku dni odkładamy wyjazd na jutro.
Hej, czy jazda wokół jeziora autem nadal ma taką słabą opinię? szczególnie z Santiago do San Pedro la Laguna. Bardzo słabo to wszystko brzmiało jak myśmy tam byli. Poza tym pięknie! 🙂
Michał, a co masz na myśli mówiąc, że słabo?