Adios tortillas! Z bólem serca wyjeżdżamy z krainy kukurydzianych placków, które były naszym podstawowym pożywieniem w Meksyku, Gwatemali i Salwadorze. W Hondurasie można je dostać coraz rzadziej, nie są już jak dotychczas dodatkiem każdej potrawy. Zapychaczem staje się ryż, często z dodatkiem fasoli zwany gallo pinto (dosłownie: malowany kogut). Do tego smażone chipsy z platanów (tajadas). Ogólnie rzecz biorąc codzienna scena kulinarna Hondurasu jest raczej zniechęcająca: monotonnie, ciężko, tłusto. Na każdym kroku straszy grillowany lub smażony kurczak.

Pierwszego dnia po wjeździe do Hondurasu z zachwytem zobaczyliśmy, że w każdej wsi jest budka z napisem „pulperia”. A że pulpo znaczy po hiszpański ośmiornica, byliśmy zachwyceni: tu najemy się morskich specjałów. Niestety szybko okazało się, że pulperia to po prostu mały sklepik.

Chlubnym wyjątkiem są ryby i zupy z owoców morza gotowane w mleku kokosowym, najlepsze zajadaliśmy na wyspie Guanaja. Mleko kokosowe wyrabia się samodzielnie odsączając utarty miąższ orzecha.

Nasz kulinarny numer jeden w Hondurasie (oczywiście nie licząc rybnych pyszności gotowanych w kokosowym mleku z wyspy Guanaja) to balleadas: duże tortille (a jednak) wypełnione różnego rodzaju farszem: fasolą, tartym serem, mięsem, sosami. Można powiedzieć, że to luźne nawiązanie do meksykańskich tacos.

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.