Gwatemalskie wybrzeże Pacyfiku nie jest jednoznacznie rajskie i pocztówkowe. Ale ma klimat bez dwóch zdań. Jeśli ktoś szuka miejsca bezpretensjonalnego, autentycznego i nie zaoranego przez białych turystów, to zdecydowanie tu. Sam dojazd nad Pacyfik mówi wiele o życiu w Gwatemali. Wybrzeże oddzielone jest od gór kilkudziesięciokilometrowym pasem płaskiego terenu, na którym rozsiadły się wielkie plantacje. Tu bananowa republika uprawia i wysyła w świat owoce i trzcinę cukrową. Farmy należą do wielkich korporacji głównie związanych z USA oraz do lokalnych oligarchów. Do pracy na plantacjach ściąga tania sezonowa siła robocza, przede wszystkim Indianie z górzystych terenów. Mieszkają na terenach plantacji w prowizorycznych obozach pracy i harują dzień w dzień w palącym słońcu i czterdziestostopniowym skwarze.
A jak wygląda samo wybrzeże? W wielu miejscach tam, gdzie do oceanu wpadają rzeki, tworzą się nadbrzeżne zatoczki wypełnione słono słodką wodą. Aby dostać się nad otwarte morze trzeba nieraz najpierw przepłynąć zatokę. Od strony oceanu fale potężne, z kąpielą trzeba ostrożnie. Piasek ciemny, wulkaniczny, jednak dzieciom absolutnie nie robi to różnicy. A od pacyficznych zachodów słońca piękniejsi są tylko ludzie. Gwatemalczycy w ogóle nas urzekli, ale ci znad morza przechodzili samych siebie. Zośka ganiała się całymi dniami z nowymi koleżankami i kolegami, za którymi tęskni do dziś.
Nadmorska dieta: wiadomo ryby, krewetki. Ale jest i dodatkowy smaczek. Miejscowi po zmroku zaczynają szukać na plaży żółwic aby wybrać złożone przez nie jaja. Rano podjeżdża pan, który je skupuje. Pojawiły się także „tortugaria”, które teoretycznie ratują żółwie i równocześnie są atrakcją turystyczną. Odwiedziliśmy jedno z tortugariów. Proponują nam udział w wypuszczaniu małych żółwi do morza za jedyne 70 zł. A skąd te żółwiki? Ano z jaj skupionych od kłusowników. Miejscowi szukają jaj żółwi aby sprzedać je do sanktuarium zamiast na patelnię, a sanktuarium zarabia na turystach. Trochę to dwuznaczne i patologiczne jak na nasz gust i rezygnujemy z udziału w tej zabawie. Żeby nie było że przyczyniamy się do zagłady gwatemalskich gadów, jajecznicę robiliśmy z jaj kurzych.
W sumie byliśmy nad Pacyfikiem w trzech różnych miejscach podczas pobytu w Gwatemali. Zatem po kolei: Najpierw wieś Tulate
Druga odsłona Pacyfiku, tym razem wieś Chiquistepeque kilkadziesiąt kilometrów na wschód:
Ostatnia miejscówka, na pożegnanie Gwatemali, okolice Monterrico. Tu najciekawszy był dojazd, pół godziny promem przy rozmyślaniach, czy aby na pewno ta jednostka sobie poradzi z ładunkiem.
Aż w gardle zaciska ze wzruszenia, kiedy patrzę na Was i wszystkie cuda, których dotykacie. Ucałowania> Hania