Odcinek drugi – deszcz i zieleń.
Niby pora deszczowa skończona a deszcz możliwy tylko na wybrzeżu karaibskim, ale tylko teoretycznie. Dzień bez deszczu zdarza się niezwykle rzadko, a bywa, że leje kilka dni pod rząd bez przerwy. Na naszych fotografiach oczywiście tego nie widać, bo zdjęcia robiliśmy głównie w słonecznych chwilach.
Trudno o lepsze warunki dla tropikalnego lasu. Wielkie połacie kraju pokrywa nieprzebyta dżungla, dróg jest bardzo mało. Człowiek nie poradził sobie tu jeszcze z przyrodą.
Każdy moment lepszej pogody wykorzystujemy aby pójść na trekking. Przez plątaninę soczystych, wilgotnych liści, paprocie wielkości dębów, monstrualne korzenie, wiszące mosty, rwące strumienie i wodospady. Najciekawsze są spacery w góry, wtedy wyraźnie widać, jak wraz z wysokością zmienia się roślinność. Obrazy rajsko nierzeczywiste, żywcem wyjęte z filmu Misja. Przez cały czas myślimy o tych, którzy dotarli w te miejsca jako pierwsi. Wyobrażamy sobie, jak heroiczną i zawziętą musieli staczać walkę o każdy kilometr trasy i moment, gdy nagle stawali na krawędzi kilkusetmetrowego wodospadu oszołomieni jego pięknem ale bez pomysłu, co robić dalej. Jeszcze nigdy nie doświadczyliśmy lasu tropikalnego w tak intensywnej odsłonie jak w Hondurasie.
Piękno pięknem, ale po pewnym czasie zaczynamy w tej wilgoci z lekka gnić. Nic nie chce wysychać, śmierdzi grzybem, czego by nie dotknąć specyficznie lepi się. Posiedzieliśmy nad mapami pogodowymi i wyszukaliśmy sobie dolinę w południowo wschodniej części Hondurasu niedaleko miejscowości Juticalpa gdzie powinno być sucho. To rolnicza część kraju, o której przewodnik milczy. A szkoda, bo na bardzo taką ładną jaskinię tam natrafiliśmy. W jej górnej części spoczywa kilkaset ludzkich szczątków, niestety turyści nie mają tam wstępu ale jeden z pracowników pokazał nam film który nakręcił telefonem w grobowcu. Mamy wrażenie, że gdybyśmy trochę mocniej nalegali dałby się namówić na mały rekonesans.
Korzystając z pogody organizujemy sobie rowery i robimy rodzinną wycieczkę. Zośce należą się brawa, przejechała ponad dziesięć kilometrów na swoim rowerku bez pedałów, w chwilach krytycznych ciągnięta przez Bartka na lince.
Żyjecie? Niepokoi mnie ta przerwa we wpisach 😉