Przez całe Zachodnie wybrzeże ciągnie się droga nr 1 reklamowana jako jeden z najpiękniejszych przejazdów świata. Szczególnie słynny jest fragment wiodący przy samym Pacyfiku na południe od Monterey, a zwłaszcza region zwany Big Sur.
Trafiamy niestety w samiusieńki środek długiego amerykańskiego weekendu więc na i tak popularnej drodze ruch jest jeszcze większy niż zwykle. Spora część linii brzegowej to prywatne posiadłości niedostępne dla szarego człowieka – ani chybił należące do słynnych pisarzy, bowiem Big Sur to ikona amerykańskiej literatury, sławili go liczni mniej lub bardziej znani twórcy na czele z Henry Millerem, więc każdemu literatowi marzy się mieć tu swoją rezydencję.
Mimo tłoku jest pięknie. Surowe, skaliste wybrzeże o które rozbijają się fale. Wśród klifów ukryte złote plaże. Nad skałami przewalają się białe chmury, można by powiedzieć, że wręcz widać migrujące masy powietrza. W jednej chwili słońce, za moment toniemy we mgle.
Na noc odbijamy w pobliskie góry. Wśród ogromnych drzew, nazywanych redwood i należących do rodziny sekwoi, znajdujemy przepiękne miejsce na kemping. Nagle jesteśmy sami. Mimo że to zaledwie kilka minut od głównej drogi nikt jakoś nie chce oddalić się od oceanu. Z kempingu wiodą piękne zalesione szlaki a tam, gdzie rzednie las, widać w dole stalowy ocean.
Kochani, juz mialam sie awanturowac, ze i co i co dalej, a tu Jedynka. Polecam zwiedzanie posiadlosci Randolpha Hearsta na nadoceanicznym szczycie – kto nie widzial, nie wie co to eklektyzm.
I znowu w drodze?! Ciężko Wam usiedzieć w miejscu, co? Życzymy powodzenia z małą Zośką! No i śledzimy przygody!
Pieknie! Dzieki za kolejny odcinek. Pozdrawiam. A.