Gdy przed nami zaczął falować krajobraz i ukazały się pierwsze Uralskie pagórki, zauważyliśmy, że na drodze co jakiś czas pojawiają się motylki – bielinki kapustniki, tu mówią na nie: babeczki. Siedzą skupiskami przy kałużach, przefruwają przez drogę. Jakie śliczne! Ach, jak sielsko, jechać drogą wśród motyli! Zsiadam z motoru, kucam na poboczu w poszukiwaniu najpiękniejszego ujęcia. Przejeżdżający samochód zwalnia, pasażerowie ewidentnie nie rozumieją, czym ja się tak podniecam.
Babeczek przybywa z każdym kolejnym dniem, mnożą się w niewyobrażalnym tempie. Na drodze są ich miliony! Jakbyśmy przejeżdżali przez śnieżycę. Tyle tylko, że płatki śniegu topnieją, a motylki… no właśnie. Motylki zdecydowanie nie topnieją. Nie zamieniają się po zderzeniu z człowiekiem w krople wody, ale w żółto-zieloną maź. Gdy pierwsze z nich nie przetrwały zderzenia z motorami, czujemy żal i wyrzuty sumienia. Potem, gdy dziesiątkami rozbryzgują się na naszych kaskach, ubraniach i bagażach, chlapiąc zielono żółtymi wnętrznościami pozostawiającymi kwaśną, intensywną woń, nasze współczucie przechodzi w obrzydzenie. Przy każdym postoju wyjmujemy z zakamarków kasku kilkanaście jeszcze żywych, łopoczących skrzydłami babeczek. Na drodze niczym biała wstęga leżą kilometry motylego truchła rozjechanego przez samochody. Jest gorąco i wilgotno, zdechłe owady zaczynają gnić, smród przeraźliwy. Jesteśmy bliscy wymiotów.
Apogeum śnieżnego szaleństwa ma miejsce nad rzeką Kocba. Tafla wody biała, to spływają skrzydełka zdechłych babeczek. A co to za białe kwiaty tam na łące? Ach, to nie kwiaty… to gałęzie krzewów oblepione motylkami. Ledwo widać, co się przed nami dzieje. Nie jesteśmy w stanie jechać szybciej niż 20 km/h. Przy tej prędkości zazwyczaj babeczki nie rozchlapują się o szybkę kasku tylko odbijają się w całości.
Czy to normalne? Podobno tu, na Uralu, jest zawsze sporo babeczki, ale w tym roku wyjątkowo się namnożyła. Dlaczego? Jak doszło do zaburzenia ekosystemu powodującego taką plagę?
– Kiedyś tu były kołchozy, rzucali na lasy chemię i babeczki nie było. Jak zamknęli kołchozy, to nie ma kto truć szkodników, więc się rozpleniły – tłumaczy uczenie jeden napotkany mądrala z Moskwy. Nam się jednak zdaje, że chemia wytruła nie tylko babeczkę, ale przy okazji jeszcze inne stworzenie, które ją zwykle zjada, a owo stworzenie w przeciwieństwie do kuloodpornej babeczki nie zdołało się odrodzić. Będziemy musieli zgłębić ten temat. A może jest wśród Was biolog lub entomolog i wyjaśni nam przyczynę tej uralskiej plagi?
Trochę mi się to kojarzy z Doliną Motyli na Rodos, aczkolwiek tamte bezpiecznie bytowały w rezerwacie, gdzie panował odpowiedni dla nich mikroklimat i rosły ich ulubione drzewa z ulubioną żywicą. Nie ma tam na szczęście szans na taką śmierdzącą masakrę 😉
Z perspektywy czasu mogę tylko powiedzieć, że od motyli gorsza jest tylko… szarańcza. Występuje w niewiele mniejszym stężeniu w Kazachstanie…
Wow 🙂
Nie sądziłam, że jest aż tak wesoło z babeczkami 🙂
Nawet one są szalone, jak wszystko w Rosji 🙂
My z Madziula widzielismy cos podobnego, tylko nie w wersji bialo-czarnej a kolorowej w Ugandzie, jednak tam motyi bylo tyle ze dominowaly u nas uczucia z Waszego pierwszego paragrafu.
Ciesze sie ze wpis zostal wzbogacony o pierwszy go-pro-filmik! 🙂
M.
Specjalnie dla Ciebie nowa dostawa od GoPro w najświeższym wpisie 🙂